Blistex, mój wyjazdowy przyjaciel do pielegnacji ust

8/31/2013

Blistex, mój wyjazdowy przyjaciel do pielegnacji ust

Mam ogromna tendencję do suchych skórek...a jeszcze większa do ich podgryzania. Niestety, czasami zdarzało się tak, że nie mogłam nosić nawet najbardziej "łaskawych" pomadek. Wiatr, słońce a w zimę mróz to zdecydowanie moi najwięksi wrogowie. Sztyfty Nivea średnio mi odpowiadają, dlatego postanowiłam wypróbować coś innego, postawiłam na produkty firmy Blistex. W moje ręce trafiły dwa produkty; sztyft Lip Briliance oraz Daily lip conditioner. Dokładnie możecie o nich poczytać na stronie producenta, ja zaś przejdę od razu do sedna.



Jako pierwszy w ruch poszedł sztyft  Lip Briliance, który na pierwszy rzut oka nie wywołał u mnie żadnych salwów ekscytacji. Dość spore, srebrne drobinki zdecydowanie nie wyglądały zachęcająco, do tego malinowy kolor samej pomadki pozostawił pewien niedosyt. Po wypróbowaniu okazało się jednak, że nie taki "sztyft straszny, jak się nim pomaluje" ;) Kolor jest bardzo delikatny, półtransparentny, ładnie podbija naturalny kolor czerwieni wargowej. Drobinki są sprawą dyskusyjną, mnie nie przeszkadzają głownie ze względu na to, że nie migrują oraz na ustach nie są nachalne. Sztyft ma zapach przypominający maliny, który chyba nie do końca mi odpowiada. Na plus zasługuje konsystencja oraz filtr SPF 15. Lip Briliance nie pozostawia lepkiej, tłustej warstwy, całkiem przyzwoicie nawilża, jednak zdecydowanie nie jest to produkt do "zadań specjalnych". Ot taki, całkiem przyjemny sztyft do codziennej pielęgnacji.


Kolejnym produktem marki Blistex, który miałam możliwość wypróbować jest  Daily lip conditioner, który okazał się dużo lepszy niż jego poprzednik. Jest to jeden z lepszych produktów do ust, jakie miałam możliwość stosować. Na plus zaliczam oczywiście znakomite działanie nawilżające oraz regenerujące. Balsam świetnie poradził sobie nawet ze spierzchniętymi od słońca ustami, miałam go na wypadzie w górach dzięki czemu również wiatr nie był mi straszny. Konsystencja jest bardzo przyzwoita, nie jest lepka ani zbyt twarda, co sprawia, że wydobywanie produktu ze słoiczka nie sprawia trudności. Balsam nadaje ustom bardzo ładny, zdrowy wygląd oraz blask. Warto również wspomnieć, że początkowo produkt powoduje przyjemne uczucie chłodzenia. Jedynym minusem może okazać się zapach, który jest dość specyficzny i utrzymuje się całkiem długo. Na zakończenie dodam, że produkt zamknięty jest w bardzo przyzwoitym, wygodnym słoiczku a aplikacja bez lusterka jest pestką.


Produkty marki Blistex możecie znaleźć w aptekach lub drogeriach.
Letni makijaż z paletką HEAN Hot Chocolate

8/30/2013

Letni makijaż z paletką HEAN Hot Chocolate

Lato z racji upałów bylo dla mnie czasem, w którym makijaż ograniczyłam do minimum...czasem nawet do zera. W większości ograniczałam sie jedynie do korektora, podkreslenia brwi i tuszu na rzęsach. Dziś z racji "dnia leniwca" postanowiłam wreszcie zrobić coś dla siebie, była maseczka, peeling...i jest makijaż. Jako, że cały czas jestem w trasie, mam ze sobą jedynie kilka produktów, wśród których prym wiedzie paletka cieni marki HEAN Hot Chocolate. Dawno temu pisałam jej recenzję, zdania nie zmieniam i dorzucam lekki, dzienny makijaż. Usta podkreślone pomadką L'oreal kolor 02 Innocent Pink. Enjoy!




Artego, Spray podnoszący włosy od nasady

8/27/2013

Artego, Spray podnoszący włosy od nasady

Zawsze gdy przeglądam posty "Włosomaniaczek" myślę sobie- co ja bym dała, żeby mieć tak piękna i bujną czuprynę.Trzeba powiedzieć otwarcie, że moje włosy do bujnych nie należą. Nigdy nie należały. Cóż- geny. Swego czasu mając długie włosy nie przejmowałam się ich stylizacją, suszyłam i tyle. Sprawy przybrały innych obrót gdy włosy ścięłam. Niby miało być super bezproblemowo, szybka, krótka fryzurka. W założeniach było bajkowo...w rzeczywistości wyszło jak wyszło. Włosy krótkie lubię, dobrze się w nich czułam, jednak nie ma się co oszukiwać- codziennie rano szczotka, suszarka i rożne specyfiki szły w ruch. Czemu? Z włosami cienkimi, delikatnymi i z natury pozbawionymi objętości wyglądałam jak by mnie krowa jęzorem przelizała. Próbowałam rożnych specyfików dodających objętości, z jednych byłam zadowolona mniej z innych bardziej. Firma Artego ma w swoim asortymencie produkty do profesjonalnej stylizacji włosów, dlatego też w sprayu podnoszącym włosy od nasady pokładałam duże nadzieje.

Spray podnoszący włosy od nasady, trafił w moje łapki już w maju/czerwcu i od tego czasu nieprzerwanie jest stałym bywalcem w mojej łazience. Od tego czasu zdążyłam wyrobić sobie o nim wręcz niepodważalną opinię. Na początku muszę wspomnieć o bardzo wygodnym, stabilnym opakowaniu. Moją uwagę zwrócił fenomenalny atomizer, który zabezpieczony jest pomysłową nakładką. Atomizer rozpyla bardzo drobną mgiełkę, więc nie ma tu obawy sklejenia włosów w miejscu psiknięcia. Warto dodać, że jednocześnie  jest on bardzo precyzyjny. 


Co do działania, powiem tak- specyfikom dodającym objętości stawiam dość wysokie wymagania. Po pierwsze, zależy mi na efekcie odbicia włosów od głowy, który nie zniknie po godzinie. Jest to chyba największy mankament tego typu produktów, jednak w przypadku sprayu firmy Artego byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Spray nie skleja i nie obciąża włosów, natomiast rewelacyjnie odbija je od skóry głowy. Co ciekawe, nie tworzy na głowie kasku/hełmu...zwał jak zwał...a daje efekt włosów lekkich i puszystych. Fryzura jest bardzo naturalna, co również zaliczam na duży plus. Efekt uniesionych włosów utrzymuje się dość długo- nie powiem- wieczorem włosy są już nieco przyklapnięte. Nie ma cudów, jednak porównując go z innymi produktami, które miałam (nie)przyjemność stosować- jestem zadowolona, gdyż z reguły włosy "siadały" już po około 2 godzinach. 
Muszę jeszcze wspomnieć o wydajności, która była kolejnym zaskoczeniem, otóż produkt wystarczył mi na bardzo długo (około 2- 2,5  miesiąca). Dodam, że stosowałam go niemal codziennie.



Moim zdaniem jest to produkt do codziennego użytku, dający ładny, naturalny efekt. Efekt, który faktycznie trwa! Cenowo produkt zaliczę do "klasy średniej". Nie jest on najtańszy, jednak  wydaje mi się, że warto zainwestować. Jest to już moje drugie opakowanie i myślę, że na tym nie koniec :) 


Spray z Artego stał się moim ulubieńcem i odkryciem roku 2013! Fantastycznie zgrywa się z moimi lekkimi, cienkimi kłaczkami. Spełnia wszystkie moje oczekiwania...więc ja zakończyłam poszukiwanie "sprayu idealnego" :)

Na zakończenie muszę jednak zwrócić uwagę na fakt, iż moje włosy do grubych i ciężkich nie należą, więc nie wiem jak spray poradzi sobie w przypadku osób z mocnymi, ciężkimi włosami.

.


*******************************************************************************

Moje Drogie, znikam na kilka dni zwiedzać urokliwe podlaskie zakątki, które zdecydowanie uwielbiam! Podlasie- moim zdaniem niedoceniana- skrywa w sobie ogromny potencjał. Swoją drogą, zachęcam do wybrania się do krainy żubra, spróbowania regionalnych przysmaków...zobaczycie, że będziecie chciały tam wracać :)
Torba spakowana, kosmetyczka również, spray zabrany, samochód zatankowany- ruszam w drogę!
Lakier do paznokci; Virtual mini...jestem na tak!

8/26/2013

Lakier do paznokci; Virtual mini...jestem na tak!

Uwielbiam czerwone lakiery do paznokci! Niestety...albo stety stanowią one większość mojej kolekcji. Żadne zielenie, błękity, grafity, pomarańcze i inne takie nie zastąpią mi czerwonych paznokci. Czerwień lubię nosić zarówno  na co dzień jak i od święta ;) Gości ona zarówno na paznokciach u rąk, jak i u stóp...wręcz przyzwyczaiłam się do widoku czerwieni na stopach :D Dziś chcę Wam pokazać mój najnowszy nabytek, który swoim kolorem totalnie mnie zauroczył. Niby czerwień jak czerwień...jednak ma w sobie "to coś"


Trochę spraw technicznych. Lakier ma bardzo wygodny pędzelek, który jest dość precyzyjny dzięki czemu nawet taki graślawiec jak ja, da radę w miarę dokładnie pomalować pazurki. Krycie jest umiarkowane, na zdjęciach widzicie 2 warstwy lakieru. Duży plus za szybkość wysychania, cenę (ok. 5 zł zależy od drogerii), dostępność i wytrzymałość, otóż lakier od Virtual bije pod tym względem Inglota. 


Jakie są Wasze ulubione kolory na paznokciach? Stawiacie na klasykę czy lubicie poszaleć?
Pozdrawiam A.

Delikatne oczyszczanie z Essential Care

8/24/2013

Delikatne oczyszczanie z Essential Care

Kosmetyki naturalne, ekologiczne wręcz szturmują rynek kosmetyczny. Coraz więcej firmy wprowadza do swojego asortymentu produkty wegańskie, bez konserwantów, znienawidzonych "parabenów" czy sztucznych barwników. Ja osobiście zawsze podchodziłam do tematu z rezerwą i ostrożnością, jednak nie powiem, kosmetyki te budzą moją ciekawość i zainteresowanie. Jakiś czas temu miałam możliwość wyboru produktu z oferty sklepu internetowego Lavendic.pl , zdecydowałam się na kremowe mleczko kokosowe do mycia twarzy firmy Essential Care.


Produkt zamknięty jest w niedużej, zakręcanej tubce. Początkowo nie byłam tym faktem zachwycona, jednak później okazało się, że aplikacja nie jest uciążliwa. Wzrok przykuwa stonowana szata graficzna oraz sam kartonik, w którym znajduje się produkt. Zdecydowanie nawiązuje on do ekologii i natury. Zapach...powiem tak, jeśli oczekujecie woni kokosu wypełniającej łazienkę możecie być rozczarowane, gdyż produkt zdecydowanie ma bardzo, bardzo delikatny zapach...który średnio przypomina kokos ;) Ja zaliczam to na plus.

Pierwszym zaskoczeniem okazała się konsystencja- raczej rzadka, odbiegająca nieco od standardowych mleczek do demakijażu. Kolejnym szokiem był sposób działania, otóż...produkt się nie pieni. Początkowo byłam nieco rozczarowana, bo należę do osób, które lubią jak się pieni, powiem więcej zawsze myślałam, że musi się pienić ;) Czy zmieniłam zdanie- otóż cały czas jestem zwolenniczką choć delikatnej pianki, jednak przekonałam się, że nie jest ona niezbędna do prawidłowego oczyszczenia twarzy.


Co z działaniem? Dziś z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że działanie mleczka rekompensuje ewentualne niedogodności. Mleczko świetnie oczyszcza twarz oraz domywa resztki makijażu. Zdecydowanym plusem produktu jest łagodność z jaką działa. Nie ma mowy o wysuszeniu, podrażnieniu, szczypaniu w oczy czy uczuciu ściągnięcia. Po osuszeniu twarzy ręcznikiem buzia jest miła w dotyku, promienna i gotowa na przyjęcie kolejnej porcji produktów pielęgnacyjnych. Mleczko do mycia twarzy jest faktycznie delikatne, moim zdaniem idealne zarówno dla skóry skłonnej do podrażnień jak i tłustej/trądzikowej, gdzie jak wiecie liczy się przede wszystkim delikatność.


Słowem podsumowania, produkt firmy Essential Care uważam za bardzo udany. Mimo początkowych obaw przekonałam się do niego w 100%. Nie ukrywam, że tubka nie jest najwygodniejszym rozwiązaniem, jednak biorąc pod uwagę działanie mogę przymknąć na to oko. Jedyna rzecz, która może zrazić to cena około 30 zł za 30 ml średnio wydajnego produktu. 
Czy warto? Dla kogo?
Moim zdaniem zdecydowanie warto, nawet raz się przekonać i wypróbować, gdyż mleczko samo w sobie jest bardzo dobre. Zadowolone będą szczególnie osoby, które stawiają na kosmetyki naturalne. gdyż mleczko zawiera w sobie 88% składników pochodzenia naturalnego. Skład jest również przyjazny, nie ma tu powszechnego "spieniacza" SLS, za to znajdziemy wyciągi roślinne, naturalne olejki eteryczne np. z szałwii, który sam w sobie ma działanie bakteriostatyczne, czy olejek eukaliptusowy, który zawiera duże ilości eugenolu- silnego przeciwutleniacza (o którym możecie poczytać TU).

Zachęcam również do zapoznania się z ofertą sklepu internetowego Lavendic.pl. Sklep oferuje bardzo szeroką gamę kosmetyków naturalnych czy ekologicznych, znajdziecie tu zarówno produkty firm bardziej znanych (np. Sylveco czy Orientana) jak i mniej ( np. Balm Balm, john masters organique, Essential Care, z którą miałam przyjemność obcować po raz pierwszy). Ceny produktów są dość konkurencyjne w porównaniu z innymi sklepami, natomiast z mojej strony duży ukłon w stronę właścicieli i obsługi sklepu, dla których zadowolenie konsumenta jest sprawą priorytetową. Paczki są dobrze zabezpieczone, wysyłka jest szybka i bezproblemowa a na zwrot towaru macie aż 10 dni.



Artego; serum z olejkiem arganowym

8/20/2013

Artego; serum z olejkiem arganowym

Włosomaniaczką nigdy nie byłam. Przyznaję się do tego "bez bicia". Nawet obecnie zdarza mi się pominąć nałożenie maski czy odżywki. Do stylizacji włosów przykładam jednak dość sporą uwagę. Dlaczego? Przy krótkich, pozbawionych  objętości włosach codzienne układanie jest czasami nieuniknione :/ Ubolewam nad tym i kiedy tylko mogę (czytaj wiem, że nie wychodzę z domu) staram się myć i układać włosy co 2 dzień. Czy mam zniszczone włosy? Nie wiem. Rozdwojonych końcówek nie zauważyłam, na głowie nie mam również suchego siana więc chyba nie jest aż tak źle. Podczas wakacji- szczególnie gdy byłam nad morzem starałam się- oczywiście w miarę możliwości zabezpieczać włosy przed działaniem promieni UV. Z pomocą przyszła firma Artego i ich serum z olejkiem arganowym.

  Opis producenta znajdziecie TU, ja pozwolę sobie przejść od razu do rzeczy :)

Serum arganowe firmy Artego jest produktem na bazie silikonów. Moje podejście do silikonów w kosmetykach jest dość luźne, jakoś specjalnie się nimi nie przejmuję. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że się ich nie boję. Są to są. I tak najczęściej stosuję szampony ze znienawidzonym i unikanym przez większość SLS więc nie widzę problemu. Na uwagę zasługuje jednak zawartość olejku arganowego, który znajduje się tu już na czwartym miejscu. Sam skład jest stosunkowo krótki, oprócz dawki silikonów znajdziemy tu parafinę płynną, która dodatkowo zabezpiecza włosy przed utratą wilgoci. Konsystencja produktu jest, moim zdaniem stosunkowo dość gęsta, dzięki czemu nie spływa za szybko z dłoni. Serum ma kolor jasnego karmelu, natomiast zapach jest bardzo przyjemny.


Jak stosować serum? Producent podje nam kilka ewentualności. Ja z racji włosów krótkich, mało kłopotliwych pod względem układania, przyklapniętych i cienkich ograniczyłam się do wersji "na mokro". W wilgotne włosy, dokładnie w końcówki wcieram niewielką ilość produktu a następnie normalnie suszę i układam włosy. Efekt? Moje kłaczki zdecydowanie szybciej schną, są bardziej podatne na układanie, bezapelacyjnie milsze, lśniące i bardziej miękkie w dotyku. Niestety, mimo tych wszystkich pozytywnych cech, produkt średnio przypadł mi do gustu. Zapytacie dlaczego. Pamiętam, że gdy miałam długie włosy nie wyobrażałam sobie procesu mycia bez tego typu ochronnych specyfików. Włosy się po nich idealnie rozczesują, nie widać rozdwojonych końcówek, włosy mają ładny połysk itd. Na dzień dzisiejszy całkowicie wyeliminowałam produkty tego typu z mojej pielęgnacji, gdyż raz, że obciążają moje- i tak pozbawione objętości włosy, dwa- przyspieszają ich przetłuszczanie. 
Na zakończenie, muszę wspomnieć o jednym, znaczącym minusie. Otóż otwór, przez który wypływa serum jest za duży. Zawsze, ale to zawsze z buteleczki wypływa mi na dłoń za dużo produktu. Po namyśle wyeliminowałam ten problem stosując zakraplacz, jednak jest to rozwiązanie bardziej kłopotliwe.


Znacie kosmetyki do włosów firmy Artego? Może macie wśród nich swoich ulubieńców? 
Stosujecie tego typu produkty latem czy też przez cały rok? A może tak jak ja, raczej nie przepadacie za silikonowymi serami ;) Bardzo chętnie poznam Wasze stanowisko w tym temacie.



TAG: 50 przypadkowych faktów o KosmetyczceAni

8/19/2013

TAG: 50 przypadkowych faktów o KosmetyczceAni

TAG-i lubię czytać i to bardzo, jednak odpowiadać na nie jakoś nigdy nie mam czasu. Tym razem postanowiłam, że będzie inaczej i oto przed Wami 50 przypadkowych faktów o KosmetyczceAni. Enjoy!




Dr. Nona, sól z minerałami z Morza Martwego; eukaliptus-rozmaryn-tymianek dlaczego ten zestaw?

8/18/2013

Dr. Nona, sól z minerałami z Morza Martwego; eukaliptus-rozmaryn-tymianek dlaczego ten zestaw?

Dzisiejszy wpis jest poniekąd kontynuacją tekstu na temat siły olejków eterycznych. Jak wiecie, czy też nie, badałam rodzinę Lamiaceae, do której należy między innymi tymianek czy rozmaryn. Gdy przyszło mi wybierać rodzaj soli, nie wahałam się ani minuty. Zachęcona wynikami własnych badań oraz entuzjazmem i pozytywnym nastawieniem do olejków eterycznych od razu zdecydowałam się na sól Dr. Nona zawierającą dodatek olejków: rozmarynowego, tymiankowego i ekaliptusowego. Tak jak i w poprzednim wpisie, tak i teraz podkreślę jeszcze raz, że analizując olejki eteryczne, mówimy o mieszaninie substancji, które oddzielnie wykazują różne działanie, natomiast w olejku mamy do czynienia z wypadkową ich działania.


Olejek rozmarynowy, jest chyba moim ulubieńcem dlatego też od niego zacznę. Zawiera on przed wszystkim cyneol, pinen, borneol oraz kwasy takie jak kw. rozarynowy czy ursolowy. Mało kto zdaje sobie sprawę iż ekstrakty z rozmarynu zawierają również diosminę. Osobiście nie zdawałam sobie sprawy, jak duży potencjał antyoksydacyjny skrywa w sobie rozmaryn. Ekstrakty z rozmarynu posiada działanie przeciw-bakteryjne oraz -grzybicze, rozgrzewające, przeciwbólowe- stosowany w nerwobólach, bólach mięśniowych, artretyzmie, ma działanie tonizujące w stanach zmęczenia fizycznego czy psychicznego oraz wzmacnia odporność organizmu. Zaskoczeniem było dla mnie gdy dowiedziałam się, iż może on działać podobnie jak leki przeciwdepresyjne jednak bez wpływu na gospodarkę monoaminergiczną. W swoich badaniach uzyskałam pozytywne wyniki potwierdzające jego działanie hamujące enzym acetylocholinoesterazę, która ma udział w patogenezie choroby Alzhaimera. Liczne badania potwierdzają również wpływ ochronny na wątrobę czy antymutagenny. Dla ciekawskich dodam, iż w medycynie naturalnej uznaje się olejek rozmarynowy za remedium poprawiające koncentrację, wyostrzający zmysły i pamięć.

Olejek tymiankowy, uzyskiwany jest z liści i kwiatu, dobrze znanej nam rośliny przyprawowej tymianku pospolitego. Olejek zawiera związki terpenowe oraz fenolowe takie jak tymol, karwakrol, linalol czy borneol. Ze względu na skład, w którym dominuje tymol i karwakrol, olejek wykazuje silne działanie antyseptyczne, grzybo- i bakteriobójcze. Zewnętrznie możemy olejek stosować w postaci kompresów, okładów czy własnie kąpieli w problemach skórnych jak stany łojotokowe, lekkich stanach ropnych czy wypryskach. Należy również pamiętać, że olejek tymiankowy w większych ilościach może powodować przekrwienie skóry- co z kolei wykorzystywane jest w leczeniu bóli mięśniowych. Dodatkowo, warto wspomnieć, że olejek tymiankowy wykazuje spory potencjał antyoksydacyjny.
Olejek eukaliptusowy, jest mieszaniną związków, w których dominującą rolę odgrywa substancja o potoczniej nazwie eukaliptol. Eukaliptol=cyneol, stanowi około 70-80% całego olejku eterycznego. Jest to związek o szerokim spektrum działania, jednak na szczególną uwagę zasługują właściwości przeciwzapalne, antyseptyczne, poprawiające ukrwienie oraz wykrztuśne. Olejek ten wchodzi w skład licznych mieszanek stosowanych w chorobach górnych dróg oddechowych jak i z powodzeniem wykorzystywany jest w inhalacjach; aktywność cyneolu wykorzystuje się również w leczeniu astmy. Stosowany zewnętrznie wspomaga zwalczanie schorzeń skórnych jak liszajec, stany łojotokowe, zapalne czy ropne. Olejek działa również rozgrzewająco, poprawia ukrwienie i krążenie krwi, co jest korzystne w przypadku uczucia ciężkości nóg. Na zakończenie warto również wspomnieć, iż wspomaga on procesy naprawy naskórka, otarć czy oparzeń.

Soli Dr. Nona używam już jakiś czas i myślę, że niedługo podzielę się z wami moimi odczuciami na jej temat. Dziś powiem jedynie, że jest to zdecydowanie produkt, który możemy wykorzystać na różne sposoby. W moim odczuciu ważne jest systematyczne stosowanie, dlatego też z przyjemnością zamówię kolejną buteleczkę soli :)



Niespodzianka od Bandi

8/17/2013

Niespodzianka od Bandi

Jak każda kobieta uwielbiam niespodzianki! te małe jak i te większe zawsze budzą uśmiech na mojej twarzy. Ten dreszczyk ekscytacji przed otwarciem pudełeczka skrywającego w sobie upominek :) Gdy dostałam wiadomość od Pani Anny, która reprezentuje firmę BANDI, z propozycją przetestowania ich nowości zgodziłam się bez wahania, gdyż swego czasu stosowałam serum intensywnie nawilżające, z którego byłam strasznie zadowolona. Po otwarciu sekretnej przesyłki moim oczom ukazało się bardzo ładnie zapakowane zawiniątko o wdzięcznej nazwie "Super nawilżająca maseczka urodzinowa".

Po pierwsze, na uwagę zasługuje opakowanie maseczki, które jest bardzo wygodne oraz funkcjonalne. Lubię systemy "air less" gdyż niosą ze sobą wiele korzyści: bezpieczeństwo mikrobiologiczne, wygodę aplikacji i dozowania oraz pewność, że zużyję produkt do końca. Szata graficzna jest optymalna, nie jest przesadzona, jednak mojego wzroku w jakiś szczególny sposób nie przyciągnęła. Konsystencja maseczki jest przyjemna, produkt nie jest zbyt gęsty czy za rzadki. Dobrze się aplikuje i rozsmarowuje. Zapach jest miły, raczej delikatny, nie za słodki czy nachalny.

Działanie maseczki oceniam na bardzo poprawne. Osobiście nie lubię maseczek bez spłukiwania, w większości przypadków po wypróbowaniu opcji "bez spłukania" i tak powracam do zmycia produktu z twarzy. Mam cerę mieszaną i w większości przypadków takie zastosowanie masek powoduje u mnie wysoki skok w błyszczeniu się strefy T. W przypadku produktu Bandi zostałam pozytywnie zaskoczona. Zdecydowanym plusem maseczki jest brak uczucia oblepienia i nadmiernej tłustości skóry twarzy. Spokojnie wystarczy przetarcie twarzy tonikiem. Moim zdaniem maseczka jest faktycznie fajną opcją w przypadku skóry przesuszonej nadmierną ekspozycją na słońce. Po całym zabiegu twarz jest ewidentnie gładsza i milsza w dotyku. Zauważyłam również poprawę napięcia i turgoru naskórka. Producent podaje, iż jest to produkt nie komedogenny, owszem nie zauważyłam zmian w stanie moich porów ;) Na zakończenie dodam, że produkt mnie nie uczulił ani nie podrażnił.


Maseczka nawilżająca okazała się kolejnym dobrym produktem, który zachęca do zainwestowania w kosmetyki firmy Bandi. Dodatkowo muszę pochwalić firmę Bandi za niecodzienna inicjatywę. Otóż sklep internetowy BANDI.pl ma już 5 lat, z tego powodu firma przygotowała dla każdej z Was małą niespodziankę. 

Maseczka, którą miałam przyjemność wypróbować nie będzie dostępna w regularnej sprzedaży...a będzie darmowym dodatkiem do każdego zamówienia (bez względu na wartość) złożonego w dniach 23-25.08.13r


Kolejne spotkanie bloggerek w Lublinie

8/16/2013

Kolejne spotkanie bloggerek w Lublinie

Gdy dowiedziałam się w jakiej restauracji odbędzie się spotkanie, pomyślałam, jak nic śladami Magdy Gessler ;) 10.08.13 r Odbyło się kolejne spotkanie bloggerek obszaru Lubelszczyzny. Szczególne podziękowania należą się organizatorce-Karolinie, która spisała się na medal. Traf chciała, że w ostatniej chwili wypadł mi wyjazd, więc po uzgodnieniu wszystkich szczegółów na spotkanie przybyła zamiast mnie Asia, która dziękuje wszystkim dziewczynom za tak miłe i ciepłe przyjęcie. Jako, że nie może być inaczej, dziś gościnny wpis w wykonaniu Asi :)

Spotkanie rozpoczęło się około godziny 13 w miłej i nastrojowej restauracji "Ąka". Podczas spotkania odbyły się cztery prezentacje. Jako pierwsza wystąpiła Pani Basia reprezentująca firmę Mariza, która zadbała o stan naszych dłoni. W dalszym etapie spotkania miałyśmy przyjemność wysłuchać Pani Ani, która reprezentowała firmę Palmer's. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała możliwość w praktyczny sposób wykorzystać zdobyte na spotkaniu informacje. Kolejnym etapem spotkania była prezentacja przygotowana przez duet reprezentujący firmę Soraya. Jestem jedna z osób, które nie miały wcześniej styczności z nową linią zapachową serii So Pretty, może dlatego własnie byłam (i cały czas jestem) pod ogromnym wrażeniem zapachów! Ostatnim punktem spotkania była prezentacja produktów firmy Gold Water Blue, o której wcześniej nie miałam pojęcia. Pan Wojtek stanął na wysokości zadania, na szczególną uwagę zasługuje jego profesjonalne podejście do tematu oraz sposób w jaki potrafił przekazać nam swoją wiedzę. Pozdrawiam-Asia.


Na zakończenie, kieruję serdeczne podziękowania sponsorom, którzy dodatkowo umilili nam spotkanie. Przyznam, że Asia była w ogromnym szoku, sama stwierdziła, że nigdy nie miała u siebie w domu tylu kosmetyków. 



Weekendowa zdobycz, czyli wizyta w Super-Pharm

8/14/2013

Weekendowa zdobycz, czyli wizyta w Super-Pharm

Wszystko co dobre szybko się kończy, również i mój weekend na mazurach dobiegł końca. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Białystok i Galerię Białą, gdzie wskoczyłam do Super-Pharmu. Muszę powiedzieć, że trafiłam jakoś wyjątkowo niefortunnie i jak na mój gust nie było jakiś szalenie ciekawych promocji. Zaopatrzyłam się w kilka drobiazgów- głownie dla mamy, mnie natomiast skusiła jedynie szminka, na którą miałam ochotę już od bardzo, bardzo dawna. L'oreal odcień 02 Innocent Pink .
Jest to moja pierwsza pomadka tej firmy, dziwne? Jakoś zawsze było mi na nie szkoda pieniędzy. Za mój egzemplarz zapłaciłam w promocji około 30 zł. Czy żałuję? Absolutnie nie! Z czystym sumieniem muszę powiedzieć, że było warto!
Kolor jest przepiękny! bezpieczny, delikatny i subtelny. Najbardziej podoba mi się konsystencja. Szminka jest bowiem bardzo kremowa, nie podkreśla suchych skórek oraz nie wchodzi w załamania. Ciekawym zjawiskiem jest jej bardzo dobra pigmentacja przy dość kremowej, raczej a'la masełkowej formule. Pomadka na ustach prezentuje się wyjątkowo uroczo. Idealnie nadaje się do mocniejszego makijażu oczu. Wytrzymałość nie jest zła! Początkowo myślałam, że kolor zetrze się w mgnieniu oka, jednak tak się nie stało. Szminka wytrzymuje na moich ustach ładne kilka godzin- oczywiście bez jedzenia czy picia. Na koniec warto również zwrócić uwagę na bardzo eleganckie opakowanie, które ma dobre zamknięcie. Możemy być pewne, że pomadka nie otworzy się np. w torebce i nie zniszczy. Myślę, że gdy spotkam ją w dobrej cenie-bardzo chętnie zaopatrzę się w kolejne odcienie :)


A mnie nie pasował, czyli moje zdanie na temat Bath&Body Works

8/08/2013

A mnie nie pasował, czyli moje zdanie na temat Bath&Body Works

Wiele krzyku o nic. Równie dobrze tak mogłabym zatytułować dzisiejszy wpis. Markę Bath&Body Works zna chyba każda z nas. Z racji ograniczonej dostępności oraz czasem-wygórowanych cen nie każda z nas może sobie na kosmetyki owej marki pozwolić. Wiadomo, że coś niedostępnego, ciężkiego do osiągnięcia zawsze bardziej kusi i działa na zmysły/wyobraźnię. Swego czasu i ja obsesyjnie marzyłam o wypróbowaniu kosmetyków Bath& Body Works. Prezentowany egzemplarz, Coconut Lime Breeze otrzymałam na spotkaniu blogerek w Lublinie.


Po pierwsze, zapach, zapach i jeszcze raz zapach. Zgadzam się i podpisuję wszystkim czym tylko mogę pod stwierdzeniem, że produkty Bath&Body Works pachną obłędnie. Prezentowany balsamik ma zapach bardzo orzeźwiający a jednocześnie nieco słodkawy, czuć w nim nuty limonki oraz kokosa. Zapach nie jest mdły, zbyt słodki czy duszący. Idealnie zgrywa się ze skórą i pozostaje na niej bardzo długo. Czy pachnie chemicznie? Jak na mój nos nie, jednak po spędzeniu 6 miesięcy w laboratorium woń limonenu wyczuwam automatycznie ;) Szata graficzna balsamu jest wręcz urokliwa, patrząc na etykietkę już chce się po niego sięgnąć. Produkt ma przyjemna konsystencję, raczej rzadką dzięki czemu dobrze się rozsmarowuje. Na plus trzeba również zaliczyć wydajność.
Działanie....mnie nie urzekło, powiem więcej trochę rozczarowało. Owszem wchłaniał się sprawnie, jednak zostawiała na mojej skórze dziwny, chyba silikonowy film, niekoniecznie przyjemny. Nawilżenie było słabe i krótkotrwałe. Po pewnym czasie działanie znikało, zapach pozostawał. Miałam wrażenie, że skóra pachnie jednak odczuwałam potrzebę ponownego nakremowania ciała. Z ciekawości spojrzałam na skład, który również nie powalił na kolana, bardzo wysoko substancje zapachowe, trochę substancji czynnych i cała litania konserwantów (rożnej "maści"), stabilizatorów emulsji, barwników.
Niestety, mimo moich wielkich chęci przekonania się do owego balsamu nie udało mi się tego zrobić. Uważam, że kupując takie maleństwo za około 35 zł sromotnie przepłacamy. Owszem, zapach jest śliczny- podobnie jak wonie innych kosmetyków dostępnych w ofercie sklepu, jednak na tym mogłabym zakończyć recenzję. W takiej cenie oczekuję zdecydowanie więcej niż tylko zapachu i dziwnej mieszanki silikonów, które u mnie po odparowaniu pozostawiają skórę jeszcze bardziej wysuszoną niż przed zastosowaniem balsamu. Szkoda, bo nadzieje i chęci miałam ogromne. Czy skreślam całkowicie firmę? Absolutnie nie, mam nadzieję, że ich mgiełki okażą się celniejszym wyborem :)


Copyright © 2017 AnnaBlog