8/25/2018

ZUŻYCIA OSTATNICH MIESIĘCY || KILKA SŁÓW O FAJNYCH KOSMETYKACH!

Dawno nie było wpisu w stylu tzw. "denko", przez co uzbierałam całe pudło pustych opakowań po bardzo fajnych produktach! Dlatego, postanowiłam, że zanim je wyrzucę, troszeczkę Wam o nich opowiem. Jak możecie zauważyć po tytule, będzie to wpis w większości pochwalny, gdyż tak się złożyło, że  praktycznie wszystkie kosmetyki bardzo przypadły mi do gustu i myślę, że niebawem ponownie je odkupię. Jeśli jesteście ciekawe, zapraszam dalej!

Kosmetyki do makijażu 

W minionym okresie udało mi się zużyć kilka produktów do makijażu, nie wiem jak Wy, ale ja zawsze bardzo cieszę się i mam dużą satysfakcję, gdy udaje mi się wykorzystać do końca coś z kolorówki. W tym miesiącu do kosza poleciały dwie pomady do brwi, pierwsza firmy Inglot w odcieniu 12, kolejna, to tak właściwie cień do powiek w kremie, Maybelline Color Tatoo w kolorze Permament Taupe. Kolory obu produktów są do siebie dość zbliżone, chłodne i szaro-brązowe, idealne dla osób, które nie widzą siebie w "ciepłych" brwiach. Z którą się bardziej polubiłam? Zdecydowanie z pomadą od Inglota pracowało mi się łatwiej, szybciej i jakoś przyjemniej, myślę, że gdy wykorzystam obecne produkty do brwi, wrócę właśnie do niej. Pozostając w temacie brwi, gdy zakończyłam przygodę z pomadami, zaczęłam używać kredek. Udało mi się zużyć produkt z Maybelline Satin Brow Pencil w odcieniu Dark Blonde oraz z Golden Rose Longstay Precise Browliner. W tym przypadku byłam o wiele bardziej zadowolona z Maybelline, możliwe, że trafiłam na słaby egzemplarz kredki z Golden Rose, moja była dramatycznie twarda. Jest to chyba jeden z dwóch bubli tego wpisu. Kredka wyrywała mi brwi, musiałam ją bardzo mocno dociskać żeby uzyskać jakiś kolor. Czytając wszystkie pozytywne opinie na jej temat nie mogłam uwierzyć, że mowa o produkcie, który trzymam w ręku. Może była wcześniej otwarta? Co do kredki z Maybelline, bardzo ją lubiłam, aczkolwiek pod koniec użytkowania, niestety wyschła i jej stosowanie stało się dla mnie uciążliwe. Ostatnio zauważyłam, że bardzo często sięgam po kredki do oczu, odstawiłam eyelinery na rzecz roztartej, lekko rozmytej kreski i tym sposobem udało mi się zużyć produkt od L'Oreal Mat-Matic, czyli nic innego jak czarną, automatyczną kredkę. Początkowo byłam z niej zadowolona, kredka bowiem była miękka, łatwa w pracy a kolor był intensywny, jednak zauważyłam, że dość szybko straciła na świeżości i niestety zaczęła wysychać. Myślę, że już do niej nie wrócę, gdyż ostatnio postawiłam na kredki wodoodporne.


Tusz do rzęs, jest dla mnie podstawowym kosmetykiem, nie wyobrażam sobie dnia bez pomalowanych rzęs, uwierzcie mi, nie muszę mieć podkładu, ale rzęsy zawsze maluję. Lepiej się wtedy czuję. Moim ulubieńcem od lat jest L'oreal Volume Million Lashes So Cuture, w tym tuszu odpowiada mi wszystko, zaczynając od formuły przez szczoteczkę po efekt, który daje na rzęsach. Przede wszystkim tusz pięknie podkreśla, rozdziela, podkręca i w odpowiednim stopniu pogrubia. Dla mnie efekt, który daje jest elegancki, piękny i zmysłowy. Nie ma mowy o grudkach czy nieestetycznie sklejonych włoskach. Dużym plusem jest dla mnie również jego szczoteczka, zdecydowanie najłatwiej mi się z nią pracuje, innymi zawsze albo dziabnę się w oko albo gdzieś ubrudzę kiedy próbuję "złapać" drobne włoski. Za namową koleżanek z pracy, skusiłam się na brata mojej ulubionej So Cuture i kupiłam wersję czerwoną, L'oreal Volume Million Lashes Excess. Cóż mogę napisać, była dobra jednak nie spodobała mi się tak bardzo, jak fioletowa, może wynika to z faktu, że na co dzień nie lubię tak mocno oblepionych rzęs. Tusze różnią się przede wszystkim szczoteczką, wersja czerwona nabiera więcej produktu, uzyskamy nią bardziej wyrazisty , dramatyczny efekt, rzęsy są mocno pogrubione, mnie wydają się cięższe ale słabiej rozdzielone i mniej podkręcone. Wszystko zależy od tego, na jakim efekcie bardziej Wam zależy. Ostatnim tuszem, również kupionym z polecenia dziewczyn z pracy, był Lovely Curling Pump Up, produkt bardzo znany na youtube oraz na blogach. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że szczypały mnie po nim oczy. Niestety dyskomfort był dość znaczny co skutecznie zniechęciło mnie do stosowania, mimo, że efekt jak uzyskiwałam był zaskakująco ładny! Rzęsy były ślicznie podkręcone i rozdzielone, ze szczoteczką pracowało mi się dobrze, byłam w stanie bez brudzenia dotrzeć do najkrótszych włosków. Myślę, że warto owy tusz wypróbować, nie jest drogi a może nie będzie Was uczulał?


Jeśli chodzi o taką bazę makijażową, zużyłam podkład L'oreal True Mach, który jest moim zdecydowanym faworytem wśród podkładów drogeryjnych. Cenię go za gamę kolorystyczną, myślę, że każda z nas dobierze sobie idealny odcień, lekkość i adekwatną do niej trwałość, formułę, konsystencję i łatwość z jaką się go aplikuje. Dosłownie wszystko. Jest to podkład, po który sięgam na co dzień, kiedy zależy mi na szybkości aplikacji bo np. śpieszę się rano do pracy. Produkt ma raczej lekkie krycie, które można zbudować do średniego. Na buzi wygląda ładnie, lekko i naturalnie, wymaga przypudrowania i poprawek w ciągu dnia, zwłaszcza jeśli macie mieszaną cerę zacznie się świecić w strefie T, jednak wyjątkowo łatwo można go doklepać i poprawić. Jeśli śledzicie mnie już jakiś czas, wiecie, że mam odwieczny problem z cieniami pod oczami, o ile nie tworzą mi się podpuchnięcia i poduszeczki, tak mam mocne niebiesko/fioletowe worki w związku z tym, kupuję, testuję i zużywam dużo korektorów. Tym razem dna sięgnęły dwa produkty, pierwszy to drogeryjny, dość dobrze kryjący, korektor Maybelline Affinitone w najjaśniejszym odcieniu oraz Clarins Eclat Minute, korektor natychmiast rozświetlający pod oczy. Oba produkty, choć zupełnie różne, uważam za bardzo dobre, zwłaszcza Clarins mocno przypadł mi do gustu, wygląda bowiem pięknie! Natychmiastowo rozświetla i otwiera oko, jest leciutki, nie wchodzi w zmarszczki, powiem więcej, daje uczucie nawilżenia, myślę, że dzięki temu sprawdzi się idealnie również w przypadku cery dojrzałej. Nie ma on mocnego krycia, gdyż nie taka jego rola, jeśli macie tak intensywne zasinienia jak ja, musicie stosować korektor korygujący a dopiero później nakładać coś rozświetlającego. Efekt jak wówczas uzyskacie będzie zjawiskowy. Całość, oprócz okolicy oka, pudrowałam za pomocą Maybelline MasterFix + , jest to produkt dość mocno matujący, ładnie wygląda aplikowany za pomocą gąbeczki, nie podkreśla wówczas rozszerzonych porów i struktury skóry. 


Kosmetyki do pielęgnacji || włosy


Nie wiem jak Wy, ale ja w łazience mam masę napoczętych szamponów do włosów, mąż się dziwi a ja tak mam, od zawsze tak miałam, taki defekt. Jakiś czas temu postanowiłam wykończyć resztki, tym sposobem zużyłam produkt L'oreal Elseve Arginin Resist oraz Garnier Fructis Densify szampon wzmacniający. Powiem tak, oba pachną ślicznie, dobrze się pienią, domywają lakier czy inne zabrudzenia, nie ma jednak mowy o jakimś zagęszczaniu włosów. Są to podstawowe, drogeryjne i bardzo przyjemne w stosowaniu produkty, do których myślę, że z przyjemnością wrócę


Udało mi się wykorzystać również odżywkę do włosów, tym razem padło na Garnier Fructis Oil Repair 3, która jest świetnym, drogeryjnym i tanim rozwiązaniem jeśli chodzi o codzienną pielęgnację włosów. Nakładałam ją dosłownie na 3-5 minut, czasem może i krócej. Odżywka jest bardzo treściwa, nie spływa z włosów, fajnie je dociąża, odżywia i eliminuje puszenie końcówek. Jedyne na co musiałam uważać, to żeby nie nałożyć jej zbyt blisko nasady, bo wówczas wzmagała przetłuszczanie i zbyt mocno wygładzała moje cienkie włosy...były zwyczajnie oklapnięte. Kolejną odżywką, którą wykończyłam była Dove Damage Solution Intensive Repair, mam wrażenie, że jeśli chodzi o odżywienie jest ona nieco słabsza niż Garnier, zdecydowanie nie dociążała tak dobrze włosów. Lubiłam ją za ładny zapach, delikatność i ekspresowość stosowania, czy kupię ją ponownie, nie wiem, może następnym razem skuszę się na inny rodzaj. Moim ulubieńcem od dłuższego czasu, jest mgiełka/odżywka do włosów Jantar, obecnie dostępna w bardzo wygodnym atomizerze. Jest to produkt, przy którym widzę efekty, włosy zdecydowanie mniej wypadają i pojawiają się nowe. Zużyłam już kilka opakowań i stale je odkupuję, szczerze polecam, jest to jeden z tańszych a działających kosmetyków, które zmniejszają wypadanie włosów. 


Ostatnim produktem z tej grupy, jest pianka do włosów Pantene Pro-V Perfekcyjna Objętość (moc 3), o ile wcześniej nie byłam przekonana do produktów Pantene, tak obecnie zmieniłam zdanie. Pianka okazała się dla mnie rewelacyjna - jak na produkt drogeryjny, duży ukłon w stronę producenta. Lubię ja za to, że unosi włosy u nasady, nie przetłuszcza i nie skleja! Wygląda bardzo naturalnie, włosy zyskują objętość jednak zachowują sypkość i możliwość naturalnego ruchu. Jedyne czego mi szkoda, to trwałości efektu, niestety pod koniec dnia moje włosy już nie maja w sobie tyle "życia", aczkolwiek uważam, że jak za takie pieniądze, warto se decydować!



Kosmetyki do pielęgnacji || ciało

Z produktów pod prysznic zużyłam kremowy żel Nivea Creme Smooth w klasycznej, pachnącej "kremem Nivea" wersji. Przyznam się szczerze, że czasem mam ochotę na taką odskocznię od owocowych i słodkich zapachów. Żel jest bardzo przyjemny, gęsty i kremowy, pięknie pachnie i cudownie się pieni. Kolejnym produktem jest żel z Dove, wersja gentleextrafoliation, czyli standardowy żel wzbogacany o delikatne drobinki złuszczające. Jak dla mnie nie jest to standardowy peeling i bardzo daleko mu do takiego produktu. Złuszczanie jest słabe nawet bardzo słabe i zdecydowanie nie zastąpicie nim zwykłego peelingu, jednak mimo wszystko, używałam produktu z dużą przyjemnością. Ostatnim żelem jest Oriflame, seria Discover zapach Islandic Purity o standardowej, już typowo żelowej konsystencji. Produkt nieco przesuszał mi skórę, więc myślę, że już do niego nie wrócę. Produkt, który uwielbiam za zapach i do którego sukcesywnie, co sezon wracam, jest żel Fa Coconut Water. Kosmetyk pięknie pachnie a po prysznicu zapach wypełnia całą łazienkę. Szkoda, że nie utrzymuje się dłużej na ciele. Jeśli chodzi o właściwości, nie mam mu nic do zarzucenia, nie przesusza, fajnie myje i oczyszcza. 


Odkąd pierwszy raz zastosowałam peelingi cukrowe z Ziaji, jestem im wierna, zmieniam jedynie wersje zapachowe. Ostatnio zużyłam ten z zimowej piernik*imbir*cynamon, którego zapach jest tak wspaniały, słodki i aromatyczny, że nie przeszkadzało mi używanie go latem. Z Ziaji chciałam polecić Wam również kremowe mydło w płynie, moje ulubione to połączenie herbaty z cynamonem. Mydła świetnie się pienią a co najważniejsze, nie przesuszają dłoni. Warto wypróbować.


Dwa kosmetyki, których było mi bardzo szkoda gdy się skończyły, to masło do ciała z Organique Body Velvet Butter o bajecznym zapachu bloom essence oraz Bielenda seria Vegan friendly masło do ciała karite. Produkty warte każdej złotówki, jeden drogeryjny drugi z wyższej półki. Bielenda jest treściwsza, bardziej maślana, zimowo-jesienna, natomiast Organique...hmmm...bajka! Cudownie się aplikuje, wchłania, pachnie a efekt jak daje na skórze zachwyca. Stosując je miałam to poczucie luksusu, taka wiecie, wyższa liga. Szczerze polecam.


Kosmetyki do pielęgnacji || twarz

W minionych miesiącach wzięłam się za zużywanie zapasów rożnych maseczek, miałam je Wam wszystkie pokazać, jednak w trakcie zbierania pustych opakowań saszetki wywalałam. To co widzicie to jedynie namiastka tego co wykorzystałam, jednak trafiły tu jedne z moich ulubionych i wartych polecenia. Na pierwszym miejscu rankingu, jeśli chodzi o nawilżenie uplasowała się Dermika Nasycenie, maska, która ekspresowo koi, nasyca i nawilża skórę. Całkiem fajna okazała się maseczka od Garnier, w międzyczasie zużyłam ich kilka.  Maseczki z rodzaju oczyszczających, które chciałam Wam polecić to Vianek oraz Ziaja, tu akurat z glinka szarą, jednak uważam, że generalnie Ziaja robi dobre maseczki. 


Wykorzystałam żel do mycia twarzy Nivea do cery mieszanej i tłustej, jednak jest to produkt, który mnie nie powalił. Zawiera on drobiny, które teoretycznie mają złuszczać, jednak są do tego za delikatne, w efekcie żel nie złuszcza a na dodatek musiałam omijać oczy...czego nie lubię. Kolejnym produktem do mycia twarzy jest pianka firmy Pharmaceris do cery mieszanej i tłustej, seria zielona Puri-Sebostatic T. Produkt bardzo delikatny, łagodnie myje, oczyszcza a przy tym nie daje uczucia suchości czy ściągnięcia. Ewidentnie dostosowana do potrzeb osób podczas kuracji trądziku. Jeśli chodzi o peeling do twarzy, niestety, zużyłam bardzo dobry produkt marki Vianek normalizujący peeling do twarzy ze spiruliną oraz ekstraktem z szałwii, o którym pisałam kiedyś w ulubieńcach. Produkt polecam i to z całego serca, jest genialny, świetnie złuszcza, oczyszcza, daje uczucie chłodzenia, zmniejsza również widoczność porów.


Garnier Płyn micelarny 3w1 do skóry wrażliwej jest preparatem kultowym, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Stosuję go regularnie i gdy tylko mi się skończy odkupuję kolejną butlę. Jest to płyn bardzo delikatny, który dobrze zmywa makijaż, zanieczyszczenia czy nadmiar sebum. Nie szczypie i nie podrażnia oczu, nawet tak wrażliwych jak moje. Ostatnio, z racji makijażu wodoodpornego, skusiłam się na wersję żółtą z olejkiem, jednak na dzień dzisiejszy jestem do niej tak średnio przekonana. Na nasz czerwcowy urlop zabrałam ze sobą wodę micelarną firmy Kueshi, którą znalazłam w Shinybox. Niestety, produkt okazał się słaby, źle zmywał makijaż a przy tym bardzo szczypał mnie w oczy. Zdecydowanie nie kupię pełnego opakowania. Marki Kueshi jednak nie skreślam, o ile woda micelarna była niewypałem tak tonik był świetnym produktem. Pisałam, o nim kiedyś w ulubieńcach. Jest to tonik o dziwnej formule, zostawia na twarzy warstwę, która daje uczucie nawilżenia i śliskości cery.


W ostatnim czasie wykończyłam kilka fajnych kremów, zaczynając od wieczornej pielęgnacji- Effaclar Duo +, który świetnie sprawdza się u mnie w sezonie jesienno-zimowym. Fajnie oczyszcza, zmniejsza widoczność porów, działa przeciwzapalnie, zmniejsza powstawanie ropnych i zapalnych wyprysków. Dodatkowo pięknie złuszcza i rozjaśnia przebarwienia. Ma lekką tendencję do przesuszania, dlatego stosuję go wyłącznie w strefie T. Jest to najlepszy produkt złuszczająco-oczyszczający z jakim miałam przyjemność. La Roche Posay to nie tylko seria Effaclar, na uwagę zasługuje również krem o nazwie Cicaplast. Jest to produkt o właściwościach kojących, łagodzących i bardzo silnie regenerujących. Polecany jest po wszelkich zabiegach dermatologicznych czy kosmetycznych, ja lubię go stosować na różnego rodzaju podrażnienia czy przesuszenia. Będzie idealny wszędzie tam, gdzie mamy sytuacje awaryjną na skórze, podrażnienie wywołane maseczką, zabiegami kwasowymi, opalaniem czy np. po goleniu.



Bioderma Hydrabio Gel-Creme jest produktem godnym polecenia, zwłaszcza wiosną czy latem, gdy szukacie lekkiego kremu, który szybko się wchłonie, będzie dobry pod podkład a jednocześnie będzie przy tym dobrze nawilżał. Gdy nie to, że mam w zapasie jeszcze kilka kremów, śmiało sięgnęłabym po niego ponownie. W reklamówce z rzeczami do "projektu denko", odnalazłam również krem nawilżający marki Chantarell, o którym pisałam, więc odsyłam Was do pełnego wpisu.



Z kremów pod oczy wykończyłam Vianek nawilżający krem pod oczy, który bardzo mi się podobał i uważam, że jest to jeden z lepszych kremów z przystępnej półki cenowej. Jest lekki, szybko się wchłania, nie podrażnia a przy tym ma bardzo higieniczne opakowanie. Jeśli szukacie kremu o gęstej i bogatej konsystencji, niestety będziecie zawiedzione, jeśli lubicie produkty lekkie- bierzcie śmiało!


Nie wiem jak Wy, ale mnie zużycie czegoś do samego końca sprawia ogromną przyjemność i satysfakcję. Jestem wręcz z siebie dumna! Możliwe, że wynika to z zapasów, które mam przez co nie kupuję nic nowego...a nie powiem, czasem tak mnie korci wrzucić do koszyka jakiś nowy żel pod prysznic ;)

Znacie wymienione produkty? Dajcie znać, jakie były Wasze zużycia!

5 komentarzy:

  1. Świetnie ci poszło:) Bardzo dużo produktów zużyłaś. Ja też się bardzo cieszę jak zużyję jakiś produkt do makijażu;) Sporo z twoich produktów znam i używałam. Podkład True Match fajnie się u mnie sprawdza, bardziej w okresie jesiennym, kiedy cera się nie przetłuszcza, ale też nie jest jeszcze taka sucha jak zimą;) Tusze So Couture i Curling Pump Up bardzo lubię. Lovely mnie nie uczulił na szczęście. Płyn Garnier bardzo lubię i często do niego wracam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uwielbiam L'oreal Volume Million Lashes So Cuture, ale daaaawno jej nie używałam, bo mam atualnie masę nowych tuszów do testowania :D
    Całkiem spore to Twoje denko :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam tusz Lovely, ale byłam z niego bardzo niezadowolona. Nie szczypały mnie po nim oczy, ale nie dawał ładnych efektów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, co za rzetelny artykuł!
    Nieźle się napracowałaś, doceniam i podziwiam. Bardzo lubię wpisy tego typu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam tusz z Lovely, żel z Fa oraz maseczkę z Ziaji :) tusz średnio lubiłam, ponieważ się osypywał i też szczypały mnie oczy... Żel uwielbiałam za zapach i konstystencję, a maseczka to taki średniak:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Wam bardzo serdecznie za odwiedzenie mojego bloga!

Zawsze czytam pozostawione przez Was komentarze i staram się na nie odpisywać.
Bardzo cieszy mnie, gdy widzę, że zostawiacie po sobie ślad, daje mi to możliwość poznania Was i odwiedzenia Waszych blogów :)
Pozdrawiam A.

Copyright © 2017 AnnaBlog