Sobotnie sprzątanie doprowadziło do wielu spięć na tle "po co ty to trzymasz" tak więc oto dziś przygotowałam dla Was post w stylu "denko".
W ostatnim czasie udało mi się wykończyć malinowy szampon do włosów Balea, który powinien trafić do kategorii anty-ulubieńcy. Szampon przyniósł mi więcej krzywdy niż pożytku, włosy się po nim kompletnie nie układały, uległy kompletnemu przesuszeniu i pokruszeniu. Balea nie dawała moim włosom długotrwałej świeżości- wręcz przeciwnie, głowę musiałam myć codziennie co w połączeniu z suszeniem nie rokowalo dobrze.
Kolejnym szamponem, który wykończyłam był produkt marki
So Bio etic, który otrzymałam w ramach współpracy od sklepu internetowego
Lavendic.pl . Wybrałam sobie
wersję regenerującą z olejkiem argnaowym, która polecana jest do włosów suchych i zniszczonych. Szampon okazał się strzałem w dziesiątkę! Świetnie wygładzał ale nie obciążał; moje włosy nie wywijały się we wszystkie strony świata, były ładnie zdyscyplinowane, miękkie- idealne w dotyku!
Z produktów do stylizacji udało mi się skończyć lakier firmy Nivea- wersja dodająca objętości. Cóż, powiem tak- jeśli oczekujecie mocnego utrwalenia to niestety nie tędy droga ;) Jak dla mnie jest to przeciętniak, który nie zrobi nam z włosów mego posklejanego kasku. Moje włosy trzymał w ryzach do pierwszego mocniejszego podmuchu wilgotnego powietrza, później końcówki zaczynały się wykręcać.
Podczas stosowania szamponu Balea w połączeniu z maską Biovax proteiny mleka moje włosy były tak wysuszone, że postanowiłam wprowadzić do mojej pielęgnacji jakiś preparat z silikonami- wybór padł na "odżywkę" w sprayu firmy Biosilk, która ułatwiała rozczesywanie a dodatkowo chroniła moje końcówki podczas suszenia. Czy ją lubiłam? Tak, uważam, że jest to całkiem przyjemny produkt.
Wśród "zdenkowanych" znalazł się jeden z moich ulubionych żeli pod prysznic Nivea Free time o bardzo orzeźwiającym zapachu. Osobiście bardzo lubię żele pod prysznic, która mają konsystencję kremową/mleczną a moimi bezapelacyjnymi ulubieńcami są produkty Dove ;)
Kolejnym produktem pod prysznic, który zużyłam jest peeling myjący firmy Joanna Natura. Szczerze powiedziawszy zabierałam się do niego jak pies do jeża, gdyż wydał mi się mało zachęcający. Zdanie zmieniłam już po pierwszym użyciu i uważam, że jak za cenę około 5 zł jest to peeling fenomenalny. Dobrze usuwał martwy naskórek jednak bez przesadnego "drapania", którego nie lubię. Skóra była po nim idealnie gładka i przyjemna w dotyku. Co ważne Joanna Natura nie zostawia na skórze obrzydliwie tłustej, parafinowej powłoczki, której osobiście nie cierpię! Produkt nie spowodował u mnie "zapchania" i wysypu nieprzyjaciół, który towarzyszył mi podczas stosowania peelingu Perfecty. Peeling, który miałam przyjemność stosować miał zapach waniliowy- bardzo ładny.
Po długim czasie użytkowania zużyłam również żel do higieny intymnej AA IntymnaPro. Mnie produkty tego typu wystarczają na bardzo długi czas natomiast żel AA pobił wszystko, dlatego śmiało mogę powiedzieć, że jest niesamowicie wydajny. Nie powodował u mnie podrażnień, dobrze wykonywał powierzone mu zadanie. Nie mam mu nic do zarzucenia- produkt warty uwagi.
Wśród preparatów do pielęgnacji twarzy wykończyłam trzy produkty. Pierwszym jest płyn micelarny BeBeauty z Biedronki....który w moim odczuciu nie jest żadnym fenomenem. Owszem bardzo poprawnie zmywa makijaż (oprócz produktów wodoodpornych) jednak przy okazji szczypie mnie w oczy. Taki przeciętniaczek, myślę, że może jeszcze kiedyś się na niego skuszę....gdy będę cierpieć na "niedobory finansowe" ;)
Pharmaceris T krem peelingujący z 5% kwasem migdałowym to kolejny produkt, który trafił do projektu denko. Dziś napiszę jedynie, że bardzo go lubiłam...więcej szczegółów wkrótce :)
IVR to marka kosmetyków, która poznałam dzięki spotkaniu bloggerek w Zamościu. Mam przygotowaną już pełną recenzje ich produktów i jak tylko uda mi się zrobić jakieś sensowne i ładne zdjęcia będziecie mogły sobie o nich poczytać nieco więcej. Dziś powiem Wam tylko tyle, że maseczka oczyszczająca z glinką sprawdziła się u mnie bardzo poprawnie...jednak muszę Was uprzedzić- jest to produkt dość "mocny" ;)
W ubiegłych miesiącach zużyłam pokaźną ilość próbek, najbardziej do gustu przypadły mi produkty Klorane z serii odżywczej, czyli zawierającej w swym składzie masło mango. Oj żałuję, że nie kupiłam promocyjnego zestawu świątecznego! Moje włosy były po szamponie i odżywce idealne! Takie o jakich zawsze marzyłam- lekkie a jednocześnie pięknie wygładzone, lśniące, końce się nie wywijały a na drugi dzień nie musiałam ich myć czy wiązać w kucyk bo ładnie się układały! Jeśli spotkam w promocji kupię na 100%!
Jak widzicie wypróbowałam również krem La-Roche Posay Nutritic intense rich, czyli produkt do cery suchej i bardzo suchej....uwaga jestem posiadaczką cery mieszanej i stosuje owy krem na dzień....i jestem nim zachwycona! Krem poleciła mi koleżanka z pracy, której wiedza i obeznanie w tematach cały czas budzi mój podziw. Czemu Nutritic intens riche- no w końcu zima czyha i kiedyś w końcu przyjdzie ;) Powiecie- co ona może wiedzieć po zużyciu próbki. Otóż mogę, gdyż koleżanka przyniosła mi tak z 10 saszetek, każda po 2 ml....czyli 20 ml kremu a pełnowymiarowe opakowanie zawiera 50 ml ;) Krem jest do tego stopnia fenomenalny, że myślę bardzo poważnie o zakupie pełnowymiarowego opakowania. Jak dla mnie ideał! Nie zawiera parafiny więc bez obaw- nie zapcha Was :)
Wśród kosmetyków kolorowych do kosza trafił podkład Bourjois Healthy mix serum i lakier do paznokci Inglot, o których już kiedyś pisałam, więc nie będę się dublować. Powiem tylko tyle, że są to produkty bardzo wydajne, która mają swoje wady i zalety, jak dla mnie podkład okazał się przeciętny i myślę, że więcej do niego nie wrócę. Co do lakierów Inglot- mam do nich słabość i tyle! Uwielbiam ich kolory :)
Na zakończenie chcę Wam pokazać bubel, przez duże B! Kajal otrzymałam na spotkaniu bloggerek w Kazimierzu i od tego czasu "użyłam" a raczej próbowałam użyć 2 razy (wiecie, żeby nie było dałam mu kolejna szansę ) i obie próby okazały się ogromną porażką. Oczy zmywałam szybciej niż pomalowałam gdyż efekt był paskudny! Grudki, zbieranie się w kącikach, wypływanie na rzęsy i na "gałkę oczną"...masakra. Poza tym oczy zaczęły mnie dziwnie piec więc zmyłam go czym prędzej :/ Oglądałam również fily Aliny "jak nakładać khajal" i nic. Jak dla mnie mój khajal był paskudnym, grudkowatym czymś, na dodatek (na zdjęciu widać) metalowe opakowanie było dziwnie lepie i śliskie- otóż zawarte w preparacie masło (chyba) shea "wyciekło". Nie wiem, może tylko mój egzemplarz okazał się taka pomyłką :/
Ufff....przebrnęłam ;)
I jak? Znacie pokazane przeze mnie produkty? Co sądzicie o "Kajal-u" ? Czy Wasze doświadczenia z tego typu kosmetykiem są tak negatywne jak moje??
Lecę się szykować do apteki :)
Pozdrawiam Ania.